sobota, 05 października 2024

Zobacz nowości:

Informacje organizacyjne

mod_vvisit_countermod_vvisit_countermod_vvisit_countermod_vvisit_countermod_vvisit_countermod_vvisit_countermod_vvisit_countermod_vvisit_counter
mod_vvisit_counterDzisiaj25
mod_vvisit_counterWczoraj62
mod_vvisit_counterTen tydzień494
mod_vvisit_counterPoprz. tydz.531
mod_vvisit_counterTen miesiąc388
mod_vvisit_counterPoprz. mies.3966
mod_vvisit_counterWszystkie3697446

Czytelnicy online: 2
Twój IP: 3.239.3.196
Dziś jest: 2024-10-05 11:19



Relacja: Merkaba, medytacje w Cheopsie, V 2009 w Egipcie (Shirlie Roden)

MERKABA I MEDYTACJA DŹWIĘKU

Termin: Egipt 22-29 maja 2009

Tydzień jaki spędziłam w Egipcie z grupą Merkaby Toma de Winter to doświadczenie, które bez wątpienia zostanie ze mną na całe życie. Czuję się tak, jakby wszystkie komórki w moim ciele odnowiły się. Warsztat Merkaby był fascynujący jak zawsze, zaś ciepło i otwartość serca Toma inspirowały całą grupę.

.

Moje medytacje z dźwiękiem i oddechem zdawały się dobrze łączyć z jego nauczaniem i dodawać inną perspektywę do tego, co już i tak było cudownym doświadczeniem. Wszystko nabrało jeszcze głębszego wymiaru wtedy, gdy przyjechaliśmy do Kairu.

Mieliśmy wielki przywilej spędzania całą grupą prywatnych 2 godzin w piramidzie Cheopsa. O 6-tej po południu stanęliśmy przed ogromną, niebotyczną budowlą i powoli weszliśmy przez korytarz wbijający się coraz głębiej, wijący się w dół, czasami w całkowitej ciemności, czasem zaś tak wąski i niski, że zginaliśmy się niemal w pół. Ostrzegano mnie wcześniej, że przejście może wzbudzić klaustrofobię, oraz że ciężko jest w środku oddychać. Mimo to ja poczułam się tak doskonale, jakbym była u siebie w domu, czego nie zmieniał nawet pot, ściekający ciągle po mojej twarzy i kapiący z koniuszków moich włosów.

Kiedy wreszcie dotarliśmy do niższej komory, Tom wprowadził nas w medytację aktywowanej Merkaby. Niesamowicie było wchodzić w nią tak głęboko we wnętrzu piramidy, po czym zaczęliśmy intonować razem dźwięki, silne i wibrujące, wypełniając nimi całą kamienną komnatę, wprawiając w rezonans nimi całe nasze ciała. Tom poprosił mnie, bym zaśpiewała, więc w półmroku zaczęłam swoją piosenką „Zapal świecę w swoim sercu – niech płomień oświetla mrok…” by na końcu zogniskować wysiłki całej grupy na wydawaniu dźwięku dla pokoju, który posłaliśmy w górę przez czubek piramidy. To było zdumiewająco potężne. Zwykłam pracować ze spiralami światła, a teraz mogłam zarówno czuć jak i widzieć wielką spiralę światła, wypełniającą całość wnętrza budowli. Każda z komórek mojego ciała wydawała się wibrować, tak jakby coś we mnie powracało znów do życia, jakieś wspomnienia, wewnętrzna mądrość. To było elektryzujące.

Ruszyliśmy następnie w górę korytarza, krok za krokiem bez końca, z bolącymi mięśniami i gęściej ściekającym potem, wspinając się wyżej i głębiej do komnaty Królowej, gdzie Tom wprowadził nas wszystkich w połączenie z Boską Żeńską energią. Plecy oparliśmy o wewnętrzny mur piramidy, wdychając tą moc do głębi naszych kręgosłupów. Więcej dźwięków, więcej wibracji, ja zaś zaśpiewałam „Ave Maria” ku czci Boskiej Kobiecości. Dwie osoby koło mnie miały wizje i weszły głęboko w swój proces, trzęsąc się i płacząc. Wszyscy przechodziliśmy transformację jako grupa, jak widać. Czułam, jakby we wszystkich moich komórkach pulsowało światło.

Wspinaliśmy się dalej, w górę tuneli, z rzadka robiąc przystanki na oddech. To była długa podróż i pomimo, że moje mięśnie nóg zaczęły krzyczeć w pewnej chwili, byłam rozradowana i po prostu szłam dalej jak wszyscy, niezależnie od wieku i sprawności. W komnacie Króla stał pusty sarkofag, ale nikt do niego nie wszedł, choć czułam ku temu pokusę. Tym razem Tom połączył nas z Boską Męskością. Tak pięknie było czuć tę siłę i ciepło, doznawać wewnętrznego mariażu jaki miał miejsce gdy wydawaliśmy dźwięki, tym razem odczuwając kamienną moc piramidy pod nami. Zaimprowizowałam pieśń o Powrocie do Domu - do Serca, po czym wprowadziłam grupę w medytację oddychania czakrą serca. To było potężne, a do tego w górnej części Wielkiej Piramidy! Niewiarygodnie. Pojawiło się niesamowite poczucie więzi w całej grupie. Czułam, że na duchowym poziomie wszyscy wybraliśmy bycie tu i teraz, w tym miejscu razem, oraz że nigdy nie zapomnę tego poczucia jedności w komnacie Króla. Nasze dwie godziny przeleciały szybko i mieliśmy tylko czas na rundkę spoconych i radosnych przytulanek, zanim zaczęliśmy długą podróż z powrotem do świata na zewnątrz. Jak niezwykle było potem wychodzić z piramidy na świeże powietrze, wkroczyć na pustynię z nocnym niebem nad nią, wypełnionym gwiazdami i sierpem Księżyca, jak romantycznie i pokojowo, tajemniczo i potężnie - gdy wyszliśmy - mieć za sobą wielką i niebotyczną budowlę Cheopsa.

Szczęśliwie mieliśmy następny dzień wolny, by wchłonąć całe to nowe doświadczenie, zanim podążyliśmy do Luksoru (tym razem bez Toma, który pozostał w Kairze) by zwiedzić grobowce w Dolinie Królów, Świątynię Hatszepsut, zaś w końcu – co było dla mnie najpiękniejsze – Świątynię Karnak, gdzie miałam najwyraźniejsze poczucie powrotu do domu, gdy dotarliśmy do miejsca, do którego w dawnych czasach tylko kapłani i inicjacji mogli wkraczać. Ogromne, wysokie kolumny były jak las kamiennych pni, wciąż pokrytych świętymi symbolami mimo upływu wielu tysięcy lat, zaś odczucie mocy było bezgraniczne, zatrważające. Ponownie nasza grupa miała przywilej wstępu do prywatnej przestrzeni, gdzie turyści nie mają wejścia. Być może sprawiło to moje świeżo aktywowane „pole Merkaby”, że dzień wcześniej miałam intensywne myśli, jak cudownie byłoby poprowadzić medytację dźwięku w Świątyni Karnak, zaś w przeciągu pół godziny Agnieszka Jurko podeszła do mnie kierowana impulsem mówiąc, że dokładnie to właśnie próbuje zaaranżować!

Strażnicy świątynni poprowadzili nas z dala od tłumów do opuszczonego miejsca, do wnętrza małej, ciemnej, kamiennej komnaty, po czym zamknęli za nami drzwi. Kilka pasm światła przebijało się przez sufit, oświetlając wielką statuę z czarnego alabastru, kobiety z głową lwicy. Gdy usiadłam na podłodze i spojrzałam w górę na wyniosłą rzeźbę, utkwiła we mnie wzrok tak przeszywająco, że zamknęłam oczy i po prostu dostroiłam grupę do dźwięku dla pokoju, łącząc nas ze świętą ziemią i mądrością antycznych cywilizacji, które tu żyły. To było cudowne. W miarę jak dźwięk wypełniał komnatę, czułam jak łączy on nas ze świętymi symbolami na kolumnach Świątyni Uzdrawiania. To było tak, jakby same kamienie śpiewały z nami – w jakiś sposób, nasz dźwięk umożliwił im aktywację, którą dało się poczuć aż tutaj, w samym sercu Świątyni Karnak, całej grupie intonującej razem.

Kiedy wyszliśmy z kamiennej komnaty, strażnicy czekali na zewnątrz, kłaniając się przed nami i trzymając dłonie złożone w mudrze modlitwy, uśmiechając się, ze spojrzeniem w oczach mówiącym, że rozumieli, co właśnie zrobiliśmy. Jedna młoda dziewczyna była tak poruszona, że zdobywając się na otwartość uściskała starszego strażnika i oboje zaczęli płakać. Później odkryłam, że statuą była Sechmet, Bogini Wojny! Jednak czułam tak głęboki pokój, tak wielką jedność ze sobą, swoim ciałem, duchem, ziemią, że tylko się uśmiechnęłam. Nie chciałam opuszczać tego miejsca. Byłabym szczęśliwa, gdybym mogła tu pozostać.

 

Teraz będąc z powrotem w Anglii, mogę odczuć głębię przemian we mnie. Mam głębsze zrozumienie tego, kim jestem, swojej pracy, więcej wglądu w to, że wycieczki takie jak ta, które łączą duchowe doświadczenia z kulturalnymi atrakcjami turystycznymi, mają więcej wartości, niż pieniądz może kupić. Być może nawet nasza grupa nie zdaje sobie jeszcze sprawy jak wiele dostała na tak wielu poziomach. Mogę tylko powiedzieć, że Egipt zmienił moje życie w bardzo pozytywny sposób, za co nie jestem w stanie powiedzieć „dziękuję” wystarczająco głęboko.

Gdy wspinałam się po korytarzach Wielkiej Piramidy, przyszedł do mnie taki zaśpiew:

 

RA MA KA

Wydał się ugruntowywać i dodawać mi siły. Zapytałam Mohammeda, naszego przewodnika o to później. Ra to bóg Słońca – Ka to dusza, tyle wiedziałam, ale Ma? „Moc Prawdy”, uśmiechnął się do mnie.

To nabrało sensu. Światło i ciepło słońca zaświeciło mocą prawdy wgłąb mojej duszy.  Wciąż to czuję.

Shirlie Roden 1-szy czerwca 2009